W 2004 roku w świecie litrowych superbike'ów działo się bardzo dużo - Honda zaprezentowała pierwszego litrowego Bladego, Kawasaki wypuściło psychodelicznego ZX10R, zaś do salonów Yamahy trafił myśliwiec z symbolem R1. Zaatakowali wszyscy poza... Suzuki.
Spóźniony prezent urodzinowy
Aż do końca roku w stajni Suzuki niewiele się działo, salony uparcie milczał na temat nowego flagowego sportowca, czyżby inżynierowie z Hamamatsu wystraszyli się konkurencji? Co było powodem opóźnienia nigdy się nie dowiemy... Jednak efekty ich pracy to czyste szaleństwo, motocykle które opuściły Japońskie fabryki miały tylko jeden cel - roznieść konkurencję w drobny proch.
Więcej mocy... wszędzie!
K5 zmieniło się wizualnie, podążając za trendami linii GSX-R. Stał się motocyklem krótkim, ale napompowanym. Kiedy widzimy gixxa z tej serii, czujemy wręcz instynktownie, że pod tymi owalnymi owiewkami paliwo pompuje prawdziwy potwór.
Sprawia wrażenie potężnej ale oswojonej bestii, która siedzi na pograniczu światła i mroku. Wiesz, że to duży zwierzak, słyszysz ten bulgot z paszczy, a jednocześnie masz czelność głaskać go za uchem. Póki się nie zapomnisz jest wszystko ok, Jednak gdy się za bardzo przyzwyczaisz i pociągniesz go za mocno za ogon, ten zwyczajnie przegryzie Ci tętnice.
Zrzucić kaganiec
GSX-R to generator mocy - 178 KM i 115 NM, to są wartości budzące zachwyt. Niby Kawasaki i Yamaha miały podobną moc, jednak różnica tkwiła w jej dostępności. Naszego potwora ze stajni Suzuki moc rozpierała już od 8500 obrotów! Podczas gdy my już zaczynamy nabierać szaleńczego tempa, Kawasaki zaczyna szarpać a R1 gotuje się ze złości czekając jeszcze na swoją falę mocy. Fireblade? Jaki Fireblade?
Suzuki udało się dopiąć swego - stworzyła najszybszą bestię na ringu. Ten motocykl nie musiał się z nikim cackać, zbyt mocne otworzenie przepustnicy parkowało nasz motocykl w bagażniku Golfa GTI, który jechał 100m przed nami. Chyba, że wcześniej udało nam się zagonić do pracy potężne heble - 310mm, radialne 4-tłoczkowe zaciski i mocna pompa hamulcowa. Tak, układ hamulcowy doskonale radził sobie z mocą motocykla, choć próżno tutaj szukać Hondowskiej stabilności podczas hamowania. Hamulce będą walczyły z przyczepnością przedniej opony, a ta z nami. Do prowadzenia tego przecinaka, naprawdę ostro - potrzeba sporo doświadczenia.
Czarny charakter
Kilka miesięcy po premierze nowej maszyny, na ogromnym triumfie GSX-R'a pojawił się spore rysy. A dokładniej na jego połyskującej, czarnej ramie. Okazało się, że rama nie radzi sobie najlepiej z ogromną mocą maszyny, która wręcz sama się prosi o jazdę na jednym kole. Każde gwałtowne podrywanie i opadanie przodu miało negatywny wpływ na stan ramy, do tego stopnia, że w końcu zaczynała pękać.
Suzuki nigdy nie przyznało się do błędu, wydało tylko oświadczenie, że rama jest dobra - a jej pękanie jest spowodowane jazdą niezgodną z przepisami i przeznaczeniem motocykla. W ramach gwarancji, każdy właściciel nowego gixxa, mógł dobrowolnie udać się do salonu, aby tam zamontowali mu wzmocnienie ramy. Ten zabieg wzmacniał, ramę na tyle - aby dzika K piątka mogła sobie czasem popodnosić swój łeb ku niebu.
Podsumowanie
Suzuki GSX-R K5-6, to potężny rasowy superbike z najlepszych środkowym zakresem obrotów w tamtych latach. To nie jest maszyna dla początkujących, opanowanie tej mocy to poważne zadanie, bo gixx lubi dokazywać. Prowadzenie go po mieście, to jak wyjście na spacer z pitbullem, jest niewygodnie, nieprzyjemnie i cały czas nam się wyrywa do przodu. To motocykl skonstruowany do naprawdę konkretnej i szybkiej jazdy.