4 dni przed siebie - trzech kumpli, trzy motocykle i południowa Polska - cześć 1

Kraków, czwartek rano. Budzę się i myślę – jedziemy. Choćby skały srały jedziemy. Odsłonięcie żaluzji nie daje mi zastrzyku energii. Deszcz. Rzęsisty deszcz, woda stoi na asfalcie. Choćby skały srały nie odpuszczamy.  Tekst i zdjęcia: Konrad Lasota

Kawa i Call of Duty

Szybkie śniadanie, ciuszki na siebie i śmigam na lotnisko. Na lotnisku zastaję swojego przyjaciela zamieszkującego ostatnimi czasy w Belgii – szkoda było czasu na dojazd do Polski na własnym moto, więc prosto z samolotu wychodzi w twardej czapce, wsiada na plecak i jedziemy odebrać jego wypożyczonego Fazera (nasz test Yamaha FZ6 Fazer).

Jemy drugie śniadanie, deszcz nie przestaje padać, wchodzi pierwsza kawa. Jest nowy plan - jedziemy do mnie, gramy w Call of Duty i czekamy na suchy asfalt. Wchodzi dolewka kawy, a z nią wraca pomysł jazdy. Wchodzi kolejna dolewka i rozwiewa nasze wątpliwości.


Zakopane oczywiście nie zaskoczyło

Skały srają, a my jedziemy. Jedziemy do Zakopanego. Zastosowaliśmy kilka patentów – grube skarpety owinięte workiem na śmieci, na rękawice motocyklowe duże gumowe rękawice kuchenne. Polecam, pozostaliśmy w miarę susi pod spodem. Oczywiście nie była to susza rodem z Death Valley, raczej taka z Doliny Rospudy. W kwietniu.

Góralskie rzępolenie wszechobecne, kicz, skarpeta, Kuboty i ciupagi z termometrem. Panie z parasolkami kusiły, ale jak to się mówi: starego misia na sztuczny miód nie zrobisz. Szkoda, że Batory już nie kursuje, mógłby tą zakopiańską cebulę dowieźć do domu, do Czikago. Nie wiem do tej pory co nam odwaliło z tym Zakopanem. Jechaliśmy, żeby jechać.

Następnego dnia już w miarę suchy asfalt i słońce przebijające się przez chmury było pocieszającym widokiem. Wiatr dawał się lekko we znaki, ale nie było to nie do przeżycia. Wróciliśmy do Krakowa, odebraliśmy z dworca trzeciego do trio kumpli.


Znamy się dłużej i lepiej niż ktokolwiek inny na świecie.

Kuba wynajął moto i dołączył do nas na Varadero 125 (świeżutko po generalnym remoncie). Nie ma po prostu wieku na pełne A, stąd 125'tka. Na start puściła linka sprzęgła, ale dało się to naprawić w 5 minut. Kto nie jeździł tym motocyklem, nie ma prawa się o nim wypowiadać, kto jeździł po prostu zaczyna go lubić. Nie jest to demon prędkości, zwinności czy piękna, ale jest to zdecydowanie najlepsze 125 jakie świat widział.


Boże, zachowaj cesarza Franciszka

Pogoda zrobiła się cudowna – sucho, powyżej 16 stopni, słońce i widoki. Chcąc zmazać wrażanie o polskich górach z poprzedniego wieczora nie pozostało nam nic oprócz Bieszczad. Cisna stała się jasnym wyborem. Drogi główne zostawiliśmy innym, o A4ce nawet nie pomyślałem.

Taki tryb najbardziej nam odpowiada. Varadero dawało sobie radę nadspodziewanie dobrze, nie zostawało mocno z tyłu, a jeśli zostawało, to bardzo dobrze, bo stopowało to mnie i Sebastiana, momentami za mocno odkręcaliśmy.


Cała trasa dla nas i uwierzcie, wykorzystaliśmy to w 100%

Bochnia, Zakliczyn, Jasło, Dukla. Ruch był całkiem fajny, mało samochodów, TIRów brak, asfalt świetny. Świetny tylko do Dukli, bo między Duklą a Cisną pozostawiał wiele do życzenia. Zrekompensował nam to jednak całkowity brak samochodów.

Kuba też, tylko nasze „szejsety” zasponsorowały mu samotną przejażdżkę, a mi i Sebie 10 minutową poczekalnie na przystanku w Komańczy i następne 5minut przed samą Cisną, ale cóż, nie mogliśmy sobie odmówić lekkiego nagięcia przepisów.

No może troszkę bardziej niż lekkiego. ; )

Koniec cz. 1 - Zobacz Część Drugą

Pogrubienia i nagłówki od redakcji