Wyprawa w Bałkany z relacji Motobandziorów!

Wyprawy na motocyklu do południowych krajów Europejskich mają swój niepowtarzalny urok. Niekiedy nie tylko same widoki, czy przejechane kilometry urzekają motocyklistów. Czasami może to być coś znacznie mniejszego. Coś zupełnie innego. Co chwyciło za serca fanów Motobandy - Dorotę Papiernik i Eryka?

Wiedziałam, że Bałkańska przygoda będzie wyjątkowa ale takiego obrotu spraw w życiu bym się nie spodziewała. W piątek rano wstaliśmy dość wcześnie. Mimo imprezy w hotelu, w którym nocowaliśmy udało nam się wyspać. Tego dnia zamierzaliśmy objechać Durmitor. Dla mnie był to jeden z głównych celów w Czarnogórze a może nawet i na całych Bałkanach. Durmitor, który kojarzyłam ze zdjęć przypominał nieco górskie trasy z Rumunii. Do czarnogórskiego Parku Narodowego mieliśmy jakieś 150 km. Kręte, wąskie i dziurawe drogi nie pozwalały na szybką jazdę.

Po kilkudziesięciu kilometrach dotarliśmy do miejsca, gdzie droga wiodła wyłącznie przez las. Na około nie było żadnych zabudowań. Z jednej strony drogi znajdował się dość stromy spadek. Z drugiej natomiast była skarpa i wąski pasek pobocza, który przykuł moją uwagę ze względu na małą czarną kulkę. Tuż przy drodze siedział piesek, szczeniak. Na Bałkanach to bardzo częsty widok i ciężko się na to uodpornić. Bałkańskie napotykane psy pochłaniały nasze zapasy żarcia. Tylko w ten sposób mogliśmy im pomóc. Chociaż tak naprawdę bardziej uspokajaliśmy nasze sumienia. Problem bezpańskich psów to jeden z głównych minusów tego regionu. Niestety, nasza pomoc to kropla w morzu potrzeb. Brakuje tam świadomości i odpowiednich służb, które pomogłyby rozwiązać tę sytuację. Również i tym razem zdecydowaliśmy się zawrócić. Pies nadal siedział skulony w tym samym miejscu. W torbie mieliśmy jeszcze bułki i serki topione. Chcieliśmy go nakarmić i pojechać dalej. Bułkę, którą mu daliśmy pochłonął właściwie jej nie gryząc. Ten mały pyszczek zeżarł też całe nasze zapasy serków topionych. Oboje uzgodniliśmy, że podwieziemy go do najbliższej wioski. Może tam ktoś zlituje się nad małym, urodziwym psiakiem. Kawałek dalej zatrzymaliśmy się na kawę. Wyjęliśmy psa z sakwy, daliśmy mu wody i zostawiliśmy koło motocykla.

 Przyznam szczerze, że dłuższy postój był tylko pretekstem. Jednak musieliśmy też zastanowić się co dalej. Psiak ujął nas swoją bezradnością i w sumie beztroską. Mieliśmy świadomość tego, że jeśli zostanie tutaj to albo zginie, albo zostanie kaleką albo jak jeden z tych psów, które spotykaliśmy na swojej drodze będzie liczył na to, że ktoś rzuci mu kawałek suchej bułki. Kiedy tak siedzieliśmy w knajpie nadal pijąc kawę, za szklanymi drzwiami zobaczyliśmy tę małą istotkę. Kelnerka zapytała czy to nasz pies. Zaprzeczyliśmy. Ale… Po 5 minutach leżał już obok nas. Wyszliśmy z knajpy i decyzja zapadła. Bierzemy psa ze sobą. Mamy prawie 2 tysiące kilometrów do domu. Do przekroczenia 2 granice Czarnogórsko-Serbską i Serbsko – Węgierską, na których będziemy musieli okazywać dokumenty i przygotować się na ewentualną kontrolę. Ja wiem, że to w zasadzie czysta głupota, sama łapałam się za głowę i pytałam w myślach:”Co my do cholery wyrabiamy…?” Im dłużej będziemy mieli go przy sobie tym trudniej będzie się nam z nim rozstać. Poroniony pomysł, a co jak się nie uda?


Sakwę wyłożyliśmy materiałem, z którego były nasze przeciwdeszczowe kurtki. Od tej pory Kulfon, który zyskał też nieoficjalny przydomek Durmitor, zmierzał z nami na podbój czarnogórskiego Parku Narodowego. Nasza podróż zmieniła się. Musieliśmy ją nieco podporządkować Kulfonowi. Maluch wymagał częstszych, niż to robiliśmy wcześniej, przystanków. Zrezygnowaliśmy z Rumunii i wydłużyliśmy trasę o jeden dzień. Przy rezerwowaniu miejsc noclegowych mieliśmy jeden warunek: akceptacja przez gospodarzy naszego czworonożnego towarzysza. Przyznam szczerze, że raz przemyciliśmy Kulfona. Nie mieliśmy pewności czy gospodarz zaakceptuje jego obecność a byliśmy zbyt zmęczeni by szukać czegoś innego. Obie, wspomniane wcześniej granice przekroczyliśmy bez najmniejszych problemów. Oczywiście nieoficjalnie przemycając Kulfona w sakwie. W Polsce odetchnęliśmy z ulgą. Zatrzymaliśmy się w Barwinku, wypuściliśmy Kulfona, żeby rozprostował swoje małe łapki. Beztrosko biegał w pobliżu motocykla. Tak jakby te 2 tysiące kilometrów i 3 dni jazdy były dla niego codziennością. 
Wspominałam już, że kocham podróże? Po tej przygodzie jeszcze bardziej, zwłaszcza za tę ich nieprzewidywalność. A dzięki Kulfonowi pokochałam i Bałkany. To co nas spotkało było istnym wariactwem, małym czarnym wariactwem, które na dobre i chyba od samego początku skradło nasze serducha.

Czekamy na obiecany filmik z relacją z wyprawy! Jeśli chcielibyście przedstawić swoją podróż, lub macie ciekawe przemyślenia na temat turystyki i nie tylko, piszcie do nas na fanpage'u! 

Jeśli chcecie poznać całą Bałkańską przygodę Eryka i Doroty - Wystarczy kliknąć tutaj ;)