Jak to się zaczęło, czyli moja motocyklowa historia

Jedni jeżdżą jednym motocyklem przez 10 lat, inni lubią eksperymentować i to właśnie do tej drugiej grupy należę osobiście. Daniel, motocyklista, motobandzior. 

Bez motocyklowych korzeni 

Nie pochodzę z typowo motocyklowej rodziny. Owszem, motocykle gdzieś tam w tle się przewijały - po prostu kiedy byłem dzieciakiem, był to najtańszy środek transportu i każdy miał w szopie jakiś zakurzony jednoślad. Moje pierwsze próby "jazdy" na motocyklu odbyły się z Dziadkiem na jego starej Jawie, którą wyciągał dosłownie kilka razy w roku z garażu. Najpierw jeździłem z dziadkiem, później próbowałem sam. Nauka ruszania, czyli za mało gazu i "skakanie" motocykla po puszczeniu klamki sprzęgła. Później nieśmiała jazda po podwórku, a gdy w końcu nabrałem większej pewności siebie - nie wyrobiłem zakrętu i wjechałem do garażu uderzając w mur. Prędkość była na tyle mała, że nikomu nic się nie stało a nawet udało mi się utrzymać motocykl. Oczywiście wszyscy byli wystraszeni i na tym skończyła się moja przygoda motocyklowa. 

Kilka lat później, gdy byłem w gimnazjum okazało się, że mogę zrobić kartę motorowerową (dzisiaj jest to AM). Uprosiłem więc Dziadka i Ojca aby nauczyli mnie jeździć na simsonie (49ccm - skuter). Po kilku popołudniach nadszedł czas na egzamin, który zdałem i... wtedy skończyła się moja przygoda z jednośladami po raz drugi. Nigdy nie użyłem tej karty w praktyce, ponieważ nigdy nie posiadałem motoroweru. 

Musisz to w sobie odkryć 

Jednak mimo upływu lat i braku motocyklizmu w rodzinie - jednoślady cały czas mnie fascynowały. W moim rodzinnym mieście - co roku na wiosnę organizowane jest otwarcie sezonu. Z początku było to kilkanaście maszyn (przeważnie japońskich chopperów i czasem harley-davidson), później kilka set. Za każdym razem mówiłem sobie "w końcu przyjadę tutaj swoim motocyklem. Za rok ja też tutaj będę". Gdy poszedłem na studia, zacząłem ten plan realizować. Pierwsza poważna praca pozwoliła mi zrobić kurs na Prawo Jazdy kategorii A, a po roku odkładania - kuić pierwszy motocykl. 


Hondziarz 

Pierwszym motocyklem, który kupiłem była Honda CBR 600 F4i - która była ze mną przez 3 lata. Chociaż miałem zamiar kupić Bandita 600 to jednak z braku doświadczenia, posłuchałem rad forumowych i kupiłem coś z owiewką. Do dzisiaj trochę żałuję swojego wyboru, bo wiem, że Bandzior lub SV650 dużo bardziej pasowałby do mojego charakteru. Ale jak to się mówi, na doświadczenie trzeba zapracować. 


Pierwszy rok przygody motocyklowej to było jedno wielkie wróżenie z fus. Zero wiedzy, zero doświadczenia, zero porad. Cała moja wiedza była czerpana z internetu i dopiero sam musiałem wszystkie się uczyć. Do tego doszło jeszcze bardzo głupie "muszę się wyszaleć" i bardzo nieodpowiedzialna jazda. Później zaczęło się jeżdżenie z Łukaszem, pierwsze wizyty na torze i nabiera pokory i doświadczenia. Im więcej wiedziałem, tym uważniej jeździłem. 

Hondziarz kupił trzy Suzuki... pod rząd! 


Po kilku wyjazdach na tor, stwierdziłem - przyda mi się lepsza maszyna. Nie robię postępów więc to na pewno wina motocykla, muszę mieć coś mocniejszego, lepszego. Takie wtedy miałem myślenie, jakże naiwne i popularne wśród motocyklistów. Kupiłem więc GSX-R 750 K5. Motocykl dużo mocniejszy od starej CBR, w dodatku z zawieszeniem od R1. To był prawdziwy diabeł. Ultra niewygodny i drapieżny jak szerszeń po amfetaminie. Podczas hamowania chciał Cię zrzucić z siodła, a na każdą próbę przyspieszania - próbował wyrwać się z rąk. 


Jednak zmiana maszyny wcale nie sprawiła, że nabrałem umiejętności. Było wręcz odwrotnie - mocniejszy motocykl wymagał ode mnie więcej, był trudniejszy w opanowaniu, a moje braki stały się jeszcze wyraźniejsze. Zamiast jeździć szybciej, byłem coraz wolniejszy. W mojej głowie powoli zaczęła rodzić się świadomość... że coś jest nie tak. Kupiłem więc kolejny motocykl. 

SV650N

Przyszedł czas na zwykłą jazdę... po prostu dla frajdy. Na zdjęciu moja żona, która ma czynny wkład w działalność MB

Dałem sobie chwilowo spokój z jazdą na torze, zapragnąłem po prostu jeździć. Chciałem czerpać czystą przyjemność z jazdy, z motocyklizmu którą mógłbym z kimś dzielić i nic nikomu nie udowadniać. Po bardzo bezkompromisowym Gixxie przyszedł czas na coś spokojniejszego, turystycznego. Kupiłem więc SV650 II generacji w nakedzie. Motocykl, który uwielbiałem za silnik, za niskie spalanie i fajny dźwięk. To mi w zupełnie wystarczało. Przez sezon zrobiłem tym motocyklem ok. 10 000 km tylko turystycznie, a oprócz tego była już motobanda - więc drugie tyle, robiłem na motocyklach testowych. 

DRZ400SM 


W końcu testowanych motocykli zrobiło się tak dużo, że nie było już czasu na prywatne wycieczki. Powrócił więc temat nauki i próby poszerzania swoich umiejętności. Z pomocą przyszedł mi Simson (Świat Motocykli) który poradził kupić Supermoto - "chłopie, na tym najszybciej nauczysz się jeździć". Tak tez się stało i po długich poszukiwaniach w moich rękach znalazła się DRZ'ta. Oryginalne SM. Wymieniłem opony na bardziej sportowe + nowy olej i jazda.


To był strzał w dziesiątkę - niska waga i moc od dołu sprawiły, że nauczyłem się na tym motocyklu więcej niż na wszystkich poprzednich razem wziętych. Będąc na torze, wreszcie dochodziłem do punktu, w którym to ja dochodzę do granic motocykla, a nie on do moich. 

Fireblade 954 RR


Jednak po roku przyszedł czas na zmiany. Trochę za szybko, trochę nad wyraz. Wiedziałem, że DRZ jest w stanie mnie jeszcze trochę nauczyć, jednak z drugiej strony - nie przenosiło się to bezpośrednio na jazdę na większych i ciężkich maszynach. Zapragnąłem więc mieć coś, co pozwoli mi dobrze jeździć na wszystkim. I choć chciałem kupić CBR 929 to trafiła się okazja na kupno młodszego Fireblade'a - 954. Na pierwszy rzut oka motocykl był zaniedbany, jednak szybko okazało się, że wystarczy wymienić podstawowe elementy eksploatacyjne. Na dzień dobry włożyłem w niego 2500 zł, jednak maszyna zaczęła wyglądać prawie jak "salonówka". Do tego ta moc, świetne prowadzenie i heble. Uwielbiałem ten sprzęt. 


Nie było mi dane nacieszyć się nim zbyt długo, ponieważ tempo rozwoju motobandy było tak potężne, że zupełnie nie miałem czasu jeździć prywatnie motocyklem. Po roku nabiłem zaledwie 1000-1500 kilometrów i zapadła decyzja o sprzedaży motocykla. Powód? Prozaiczny, musiałem kupić nowe okna do domu. 


Łaciaty 

Następny motocykl to swoisty powrót do korzeni. Potrzebowałem kupić motocykl tani, niekoniecznie ładny - który będzie służył mi do treningów, podobnie jak wcześniej DRZ. Tym razem padło na CBR 600 F4i, z 2002 roku. Motocykl był w torowych owiewkach, lekko zaniedbały i tani. Pojechaliśmy i kupiliśmy. Na dzień dobry trzeba była wymienić opony, świece olej i (jak się później okazało) sprzęgło. Następnie serwis przedniego zawieszenia. 


Różnica w prowadzeniu w porównaniu do Fireblade'a była ogromna. F4i wydawało się klocem, ze słabym silnikiem. Trzeba było zacisnąć zęby i próbować dalej, zgodnie z hasłem "nie sprzęt a umiejętności". Ta przygoda trwa do dzisiaj, łaciaty został moim motocyklem treningowym i nadal nim zostaje. 

Co planuje robić dalej? W planach są jakieś chęci na próby offroadowe, a prywatnie do polatania po drogach - marzy mi się coś z silnikiem V2. 



Zobacz także